czwartek, 4 lipca 2013

Rozdział 1

- Yhm. - wydobył się ze mnie zirytowany dźwięk. Odwróciłam głowę żeby nie patrzeć na Drake’a, który wciąż mnie podniecał. - Czemu ty zawsze tak irytujesz?
- Ja?! – mężczyzna zaśmiał się szyderczo - A dlaczego ty jesteś taka dobra w łóżku? - znowu wydobył się ze mnie zirytowany dźwięk.
- Idź już sobie, Drake. – warknęłam.
- Nie wiem czy chcę.
- Ale ja chcę Drake. Nie chcę z tobą rozmawiać. Zrozum to.
- Jak chcesz. - wzruszył ramionami i już go nie było. Moje oczy zauważyły lekki, rozmazany cień, kiedy się przemieszczał. Drake zatrzymał się na dachu sąsiedniego domu. Kiedy zobaczył, że go widzę zeskoczył i zniknął.
Znowu usiadłam na schodach, włożyłam słuchawki do uszu, a słowa piosenki ogarnęły wszystkie moje myśli.

Who’s gonna make you fall in love
I know you got your wall wrapped on all the way around your heart
You’re not gon’ be scared at all, oh my love
But you can’t fly unless it lets ya,
You can’t fly unless it lets ya, so fall

I will catch you if you fall
I will catch you if you fall
I will catch you if you fall
But if you spread your wings
You can fly away with me
But you can’t fly unless it lets ya,
You can’t fly unless it lets ya so fall

Oparłam głowę o ścianę i wpatrywałam się w ciemność. Niebo było zachmurzone, więc nie było ani jednej smugi światła księżyca. Normalny człowiek nie widziałby nic, co jest oddalone o więcej niż 2m. Ale ja nie jestem normalnym człowiekiem i widzę o wiele więcej. Patrzenie na kwiaty kołyszące się na lekkim wietrze, którego i tak nie odczuwałam, sprawiło, że zrobiłam się senna. Powoli zaczęłam zamykać oczy, aż w końcu przestałam słyszeć muzykę.
Obudziło mnie pieczenie skóry. Było coraz bardziej bolesne. Otworzyłam oczy i dotknęłam policzka, który piekł bardziej. Skóra była jakby spalona. Spojrzałam na niebo. Słońce już wzeszło. Promienie były już dość mocne i docierały do schodów na których siedziałam. Otulały prawie całe moje ciało. A ono piekło coraz bardziej. W wampirzym tempie wstałam i wbiegłam do domu. Zasłoniłam rolety w oknach, co jeszcze bardziej podpaliło moją skórę. Schowałam się w miejscu gdzie nie było promieni słonecznych. Podeszłam do lustra. Wyglądałam okropnie. Twarz i szyja były prawie zwęglone. Spojrzałam na ręce. Było to samo, ale na lewej ręce nie miałam małego pierścionka z niebieskim szafirem.
-Drake. - warknęłam. – Musisz mieć ze mnie wielki ubaw.
Usiadłam na ziemi w kącie, żeby być pewną, że słońce tu nie dotrze. Nie mogłam nawet iść po telefon, który został na schodach, napisać do Drake’a. Skóra przestawała piec, a jej kolor wracał do normy. Nienawiść do chłopaka zastąpił smutek i rozżalenie. Zaczęłam płakać. Schowałam głowę na kolanach i zaczęłam histerycznie płakać. W pewnym momencie tak mnie to zdenerwowało, że w zawrotnym tempie wróciłam na dwór, zabrałam telefon i wróciłam do kąta, w którym siedziałam wcześniej. Byłam tak zła, że nawet nie czułam bólu. Wystukałam numer, który znałam już na pamięć.
- Musimy porozmawiać. - powiedziałam ze złością.
- Teraz chcesz rozmawiać? Przerwałaś mi posiłek.
- Oj, przepraszam.- odpowiedziałam z sarkazmem.- Czyżby krew z torebki? Aż tak upadłeś?!
- Nie. Krew prosto z ciepłej żyły. Przyjdź do mnie. Zostało jeszcze.- chłopak zaśmiał się cicho - A nie, poczekaj. Przecież zabrałem Ci pierścień.
- Oddaj mi go, Drake.
- Po co ci on? Czyżbyś nie mogła wrócić do normalnego życia, o którym tak marzysz?
- Dlaczego mi to robisz Drake? Oddaj po prostu pierścień i pozwól mi być dawną sobą.
W tym momencie usłyszałam kilka krótkich sygnałów mówiących o tym, że chłopak się rozłączył. Podciągnęłam kolana i czekałam, aż Reachel się obudzi. W końcu zeszła na dół, a kiedy mnie zobaczyła od razu podbiegła w moim kierunku.
- Dlaczego tu siedzisz?
- Bo w większości salonu są promienie słoneczne. Muszę iść gdzieś, gdzie nie ma światła.
- Piwnica?
- Może być. Tylko proszę, otwórz drzwi i zaraz tam przyjdź. - kiedy dziewczyna zrobiła o co prosiłam najszybciej jak potrafiłam zbiegłam do piwnicy.
- Szybka jesteś. Ale powiedz, o co w tym wszystkim chodzi. - spytała zdenerwowana.
- Nie mogę wychodzić na słońce. - odpowiedziałam obojętnie.
- Ale wczoraj byłaś.
- Tak, ale wczoraj miałam pierścień. Został mi zabrany i patrz, już nie mogę. - zaśmiałam się nerwowo i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem. Reachel patrzyła na mnie zdezorientowanym wzrokiem, więc westchnęłam i zaczęłam jej tłumaczyć. - Dzienne słońce pali naszą skórę, co powoduje śmierć w potwornych męczarniach. Jednak niektórzy z nas mają pierścienie, naszyjniki, czy coś w tym stylu z niebieskim szafirem. To nas chroni.
- Teraz rozumiem. Czyli…
- Czyli dopóki jest jasno, a ja nie mam pierścienia nie mogę stąd wyjść. - dokończyłam.
- OK. – powiedziała rozbawiona Reachel. – To ja idę się ubierać, a potem lecę do pracy.
- Haha, bardzo śmieszne.- pokazałam jej język, a dziewczyna wyszła.
Przez większość dnia grałam w gry na telefonie i słuchałam muzyki. W końcu rozładowała mi się bateria. Przysnęłam, a kiedy obudziłam się weszłam na górę żeby sprawdzić jak jest na dworze. Było już na tyle ciemno, że mogłam wyjść.  Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic, a potem wyciągnęłam z szafy Reachel bluzkę i jeansy i  ubrałam je.
- Jak zawsze idealnie pasuje. – uśmiechnęłam się do siebie. Zeszłam na dół, po czym wyszłam na balkon. Na wycieraczce coś błysnęło. Schyliłam się, żeby to podnieść. Było to nic innego, jak mój pierścień.