Samochód, którym jechałem dojechał na miejsce. Zatrzymał
się, a ja ze złością w oczach spojrzałem na Scooter’a. Wyjąłem słuchawki z
uszu, gdy ten uśmiechnął się do mnie zachęcająco.
- Nie jestem dzieckiem.- warknąłem co spowodowało, że Scooter przestał się głupkowato uśmiechać. – Dlaczego ty mi to robisz, hę?
- Nie jestem dzieckiem.- warknąłem co spowodowało, że Scooter przestał się głupkowato uśmiechać. – Dlaczego ty mi to robisz, hę?
- Tak będzie lepiej dla ciebie. Patrz Bruce i Diane wyszli.
- Yhy. –spojrzałem w kierunku domu, stali tam i machali. Westchnąłem i zmusiłem się żeby wyjść. Szybkie przywitanie i od razu ruszyłem do swojego starego pokoju. - Już zapomniałem jak to jest być w tak małym pomieszczeniu.
- Szkoda. - usłyszałem westchnienie dziadka. Zanim się odwróciłem już go nie było, ale w drzwiach stał Scooter.
- Chyba zrobiło mu się przykro.
- No i? Jeszcze raz pytam, dlaczego ty mi to robisz?
- Nie widzisz jaki się stałeś? Nawet normalnie nie przywitałeś się z dziadkami. Tak dawno się nie widzieliście. TO ma ci pomóc zapomnieć o niej! - krzyknął wreszcie, gdy zauważył, że go ignoruje.
- Myślisz, że mały, szary pokoik w jakiejś dziurze mi w tym pomoże? Wiesz co by zadziałało? Nowy York, Vegas, Los Angeles! Dziewczyny, imprezy, alkohol!
- I może jeszcze narkotyki? Będziesz tu siedział ile będę ci kazał! Żadnych dragów, imprez i wyjeżdżania stąd! Rozumiesz?! - pokiwałem głową, drzwi się zatrzasnęły, a ja rzuciłem się na łóżko. Włączyłem muzykę żeby nie słyszeć o czym rozmawiają dziadkowie ze Scooter’em. Wpatrzyłem się w sufit i leżałem. Zacząłem myśleć o tym wszystkim co od kilku dni powtarzał mi menager. Może i miał trochę racji. Po tym jak rzuciła mnie ta modelka, Sophie, zmieniłem się. Ok, może trochę za mocno zacząłem imprezować, ale nie zaniedbywałem fanów. Bo było okropne uczucie jak ktoś oskarża cię o coś, a ty uważasz, że to wszystko bzdura. Jednak po długim czasie doszedłem do wniosku, że faktycznie zmieniłem się. Najgorsze było to, że nazwałem Stratford dziurą. Wstałem. Ubrałem szare dresy i czarny podkoszulek. Już miałem schować telefon, z którym od jakiegoś czasu nie rozstawałem się, do kieszeni, kiedy stwierdziłem, że nie będzie mi on potrzebny. Scooter i tak zabronił mi wyjeżdżania i imprezowania.
- Cześć dziadku. – przywitałem się
drapiąc się za głową zawstydzony, gdy ten spojrzał na mnie zdziwiony.- Yhy. –spojrzałem w kierunku domu, stali tam i machali. Westchnąłem i zmusiłem się żeby wyjść. Szybkie przywitanie i od razu ruszyłem do swojego starego pokoju. - Już zapomniałem jak to jest być w tak małym pomieszczeniu.
- Szkoda. - usłyszałem westchnienie dziadka. Zanim się odwróciłem już go nie było, ale w drzwiach stał Scooter.
- Chyba zrobiło mu się przykro.
- No i? Jeszcze raz pytam, dlaczego ty mi to robisz?
- Nie widzisz jaki się stałeś? Nawet normalnie nie przywitałeś się z dziadkami. Tak dawno się nie widzieliście. TO ma ci pomóc zapomnieć o niej! - krzyknął wreszcie, gdy zauważył, że go ignoruje.
- Myślisz, że mały, szary pokoik w jakiejś dziurze mi w tym pomoże? Wiesz co by zadziałało? Nowy York, Vegas, Los Angeles! Dziewczyny, imprezy, alkohol!
- I może jeszcze narkotyki? Będziesz tu siedział ile będę ci kazał! Żadnych dragów, imprez i wyjeżdżania stąd! Rozumiesz?! - pokiwałem głową, drzwi się zatrzasnęły, a ja rzuciłem się na łóżko. Włączyłem muzykę żeby nie słyszeć o czym rozmawiają dziadkowie ze Scooter’em. Wpatrzyłem się w sufit i leżałem. Zacząłem myśleć o tym wszystkim co od kilku dni powtarzał mi menager. Może i miał trochę racji. Po tym jak rzuciła mnie ta modelka, Sophie, zmieniłem się. Ok, może trochę za mocno zacząłem imprezować, ale nie zaniedbywałem fanów. Bo było okropne uczucie jak ktoś oskarża cię o coś, a ty uważasz, że to wszystko bzdura. Jednak po długim czasie doszedłem do wniosku, że faktycznie zmieniłem się. Najgorsze było to, że nazwałem Stratford dziurą. Wstałem. Ubrałem szare dresy i czarny podkoszulek. Już miałem schować telefon, z którym od jakiegoś czasu nie rozstawałem się, do kieszeni, kiedy stwierdziłem, że nie będzie mi on potrzebny. Scooter i tak zabronił mi wyjeżdżania i imprezowania.
- Hej Justin. Długo tam siedziałeś. Ale Scooter uprzedzał nas, że tak może być.
- Głupio wyszło, wiem. Co u pani Wilson?
- Słabo z nią ostatnio. Na pewno jest w domu…
Stałem przed drzwiami sąsiedniego domu. Zapukałem, a odgłosy dobiegające z zewnątrz oznaczały, że kobieta już idzie. Drzwi się otworzyły. Stała w nich kobieta w starszym wieku, na twarzy przybyło jej kilka zmarszczek, a postawa była lekko zgarbiona.
- Justin! – przywitała mnie radośnie, ale jej głos był starszy i bardziej schorowany jak zapamiętałem. Chwilę później kobieta zakaszlała. – Wejdź dziecko.
- Witam. – kiedy szliśmy do salonu kobieta podpierała się ściany. – Jak Pani się czuje?
- Jak każda samotna osoba w moim wieku. A co u ciebie, drogie dziecko?
- Eh, dużo. Sława zakręciła mi chyba w głowie. Bliscy nie poznają mnie, ja sam siebie nie poznaje.
- Normalne w takim wieku. Ja byłam trochę starsza niż ty na takim etapie kariery, ale też było mi ciężko.
Rozmowa z panią Wilson pomogła mi bardzo. Rozmawialiśmy długo. Kobieta była dla mnie jak druga babcia, dlatego bardzo się zmartwiłem kiedy źle się poczuła. Przypilnowałem żeby wzięła leki i poszła spać. Wróciłem do domu. Dziadkowie siedzieli w kuchni. Przywitałem się z nimi tak jak powinno przywitać się dziadków po długiej rozłące. Babcia zrobiła kolacje. Zjedliśmy, a ja poszedłem do pokoju. Postanowiłem zadzwonić do Scooter’a. Niestety nie odbierał. Dzwoniłem kilka razy, ale nadal nic, więc zostawiłem wiadomość na skrzynce.
- Jutro pojadę do London. Mam zamiar odwiedzić szpital. Dzieciakom przyda się taka wizyta. Chcę żebyś o tym wiedział.
Rano wstałem, zjadłem śniadanie, ubrałem się i pożyczyłem samochód od dziadka. Zastanawiało mnie dlaczego akurat tam chcę jechać.
Szłam niepewnie w miejsce w które kazał mi przyjść Drake. Byłam głęboko w lesie, którego tak naprawdę nigdy nie lubiłam. Stanęłam, opatuliłam się bluzą.
- Drake!- krzyknęłam z całej siły. Chwilę później pojawił się on. Był czarujący jak zawsze. Ubrany w skórzaną kurtkę oparł się o pobliskie drzewo. – Nie mogliśmy się spotkać w bardziej przytulnym miejscu?
- No niestety nie. Chyba nie chcesz rozmawiać o tych napadach na szpitale?
- Ale to nie ja! Nie jadłam od dawna!
- To mnie martwi. Mam tu coś dla ciebie. - odwrócił się, a z krzaków wyszła przerażona dziewczyna.
- Drake, nie mogę. Wypuść ją.
- Jak wolisz.- chłopak spojrzał głęboko w oczy dziewczyny, przez chwilę oboje milczeli, aż ona pokiwała głową i odeszła.- A teraz przejdźmy do szczegółów. Pojedziemy jutro do szpitala w London.
- Po co?
- Żeby zobaczyć kto stoi za tym wszystkim. Czuję, że to będzie kolejne miejsce gdzie ten ktoś uderzy.
- Dlaczego to robisz?
- Bo nie chcę kłopotów. Postanowiłem tu zostać na jakiś czas, a to może kolidować z moją dietą.
- Głupio wyszło, wiem. Co u pani Wilson?
- Słabo z nią ostatnio. Na pewno jest w domu…
Stałem przed drzwiami sąsiedniego domu. Zapukałem, a odgłosy dobiegające z zewnątrz oznaczały, że kobieta już idzie. Drzwi się otworzyły. Stała w nich kobieta w starszym wieku, na twarzy przybyło jej kilka zmarszczek, a postawa była lekko zgarbiona.
- Justin! – przywitała mnie radośnie, ale jej głos był starszy i bardziej schorowany jak zapamiętałem. Chwilę później kobieta zakaszlała. – Wejdź dziecko.
- Witam. – kiedy szliśmy do salonu kobieta podpierała się ściany. – Jak Pani się czuje?
- Jak każda samotna osoba w moim wieku. A co u ciebie, drogie dziecko?
- Eh, dużo. Sława zakręciła mi chyba w głowie. Bliscy nie poznają mnie, ja sam siebie nie poznaje.
- Normalne w takim wieku. Ja byłam trochę starsza niż ty na takim etapie kariery, ale też było mi ciężko.
Rozmowa z panią Wilson pomogła mi bardzo. Rozmawialiśmy długo. Kobieta była dla mnie jak druga babcia, dlatego bardzo się zmartwiłem kiedy źle się poczuła. Przypilnowałem żeby wzięła leki i poszła spać. Wróciłem do domu. Dziadkowie siedzieli w kuchni. Przywitałem się z nimi tak jak powinno przywitać się dziadków po długiej rozłące. Babcia zrobiła kolacje. Zjedliśmy, a ja poszedłem do pokoju. Postanowiłem zadzwonić do Scooter’a. Niestety nie odbierał. Dzwoniłem kilka razy, ale nadal nic, więc zostawiłem wiadomość na skrzynce.
- Jutro pojadę do London. Mam zamiar odwiedzić szpital. Dzieciakom przyda się taka wizyta. Chcę żebyś o tym wiedział.
Rano wstałem, zjadłem śniadanie, ubrałem się i pożyczyłem samochód od dziadka. Zastanawiało mnie dlaczego akurat tam chcę jechać.
Szłam niepewnie w miejsce w które kazał mi przyjść Drake. Byłam głęboko w lesie, którego tak naprawdę nigdy nie lubiłam. Stanęłam, opatuliłam się bluzą.
- Drake!- krzyknęłam z całej siły. Chwilę później pojawił się on. Był czarujący jak zawsze. Ubrany w skórzaną kurtkę oparł się o pobliskie drzewo. – Nie mogliśmy się spotkać w bardziej przytulnym miejscu?
- No niestety nie. Chyba nie chcesz rozmawiać o tych napadach na szpitale?
- Ale to nie ja! Nie jadłam od dawna!
- To mnie martwi. Mam tu coś dla ciebie. - odwrócił się, a z krzaków wyszła przerażona dziewczyna.
- Drake, nie mogę. Wypuść ją.
- Jak wolisz.- chłopak spojrzał głęboko w oczy dziewczyny, przez chwilę oboje milczeli, aż ona pokiwała głową i odeszła.- A teraz przejdźmy do szczegółów. Pojedziemy jutro do szpitala w London.
- Po co?
- Żeby zobaczyć kto stoi za tym wszystkim. Czuję, że to będzie kolejne miejsce gdzie ten ktoś uderzy.
- Dlaczego to robisz?
- Bo nie chcę kłopotów. Postanowiłem tu zostać na jakiś czas, a to może kolidować z moją dietą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz